Płyną w nas te same rzeki
Płyną w nas te same rzeki
i skrzą się te same jeziora
Błękit twoich oczu
że aż boli
najmniejsza struna światła
Dotyk
jak lód na rozżarzone serce
Każde rozstanie tak duszne
jakby spotkanie miało być ostatnim
chociaż widzę cię wciąż
nie przymykając powiek
Na zawsze
Zostaniesz na zawsze
W zagłębieniu dłoni
w pajęczynie żył
na moim nadgarstku
w cieple doliny
lasów i rwących potoków
gdzie przed tobą
nie było nikogo
tylko pustka osamotnionych stepów
Powiedz
Powiedz
gdy skończy się w tobie
melodia cichych poranków
gdy zabraknie czułości
w spojrzeniu płochej gazeli
i nie będziesz potrafił już mówić „witaj”
w deszczu spadających komet
Powiedz
gdy zapragniesz odejść po cichu
Zamienię się w kamień
i przydrożną kapliczkę
Patrząc jak odchodzisz
zawyję bezgłośnie
nikt nie usłyszy
***
Nigdy nie miały spotkać się szlaki naszych wędrówek
ani nie miały skrzyżować zalęknione spojrzenia
Nie mieliśmy zobaczyć się na rozstajach samotności
a nasze oddechy
nigdy nie miały znaleźć wspólnych przestrzeni światła
Zobaczyłam cię tamtego popołudnia
w jasności zmęczonych dłoni
i wiedziałam
To ten
którego nigdy miałam nie kochać
Pamięć
Zamienić pamięć na zapomnienie
Przestać grzęznąć w przeszłości
jak w błocie
Zostawić cienie i spojrzeć w światło
nie odwracając wzroku
Sól na rany
I to już zawsze będzie z tobą
Powiedziałaś
sypiąc sól na moje rany
***
Ty, który przeprowadzasz przez ulice zagubione wiewiórki
zabierz mnie na drugi brzeg
rzeki
Peryferia
Moje serce bije dla ciemnych zaułków
i zapomnianych knajp na obrzeżach miast
gdzie zlatują się kolorowe ptaki i
przyciszonym głosem pytają
„Masz papierosa?”
w samym środku stawania się świata
***
Lipcowy zmierzch
kładzie się na łanach kukurydzy
Prześwit między polami jak dotknięcie palców Boga
Mam tylko wiersze
Muzykę zapisanych liter
która wypełnia moje
opustoszałe ciało
Statki
Są miejsca, dryfujące w przestrzeniach jak statki
Gdziekolwiek się jest, zawsze się do nich wraca
żegnając bezpieczne lądy
tymczasowych przelotów
Melancholicy
Skąd w nas melancholia,
która każe smutno uśmiechać się do ptaków?
Puszczać oko do zaprzepaszczonych nadziei
przemykać chyłkiem, kącikami warg
Stąpać tak, aby nie nadepnąć na linie
***
Czy zdołam odnaleźć cię w przyszłym życiu?
Jeszcze raz pokonać tamte zakręty
przemierzyć drogę, z której już nie było odwrotu?
Kim będziesz, gdy cię spotkam?
Pyłkiem
Kamieniem
Wodą, obmywającą moje zmęczone stopy
Struną blasku, wpadającą przez niedomknięte okno?
Nie przeoczyć twojego zapachu w milionach spojrzeń
Odszukać błękit zamyślenia w przypadkowym wędrowcu
Linie papilarne, odciśnięte na piasku
Jabłka mojego pradziadka
Jak smakowały te jabłka dwieście lat temu, kiedy pierwsze drewniane belki
zwoził furman do doliny wśród beskidzkich lasów?
Czy tobie też po brodzie spływała słodko-winna strużka
którą wytarłeś niedbale, pobrudzoną koszulą?
Siedzę teraz tam, gdzie ty kiedyś
zanurzając usta w kwaśnej czerwieni
Jabłonie przetrwały wojny
zimy stulecia
susze, deszcze i wiatry
co roku rodząc owoce, których nikt już nie zbierał
Zostanie po nas to, co nienazwane
Nitki babiego lata powiewające po dwóch stronach czasu
Historia literatury
W historii literatury zostaną wiersze o niewiernych kochankach
zdradzanych żonach
kochających za bardzo
i niekochających wcale
O tych co odeszli za wcześnie
I nie przyszli, choć obiecali
Twoje miejsce jest w moim sercu
kartka zapisana na zawsze cienkim pismem tego,
co między słowami
Wiersze
Wiersze dojrzewają pomału
Potrzebują oddechów światła
aby wydostać się na powierzchnię czasu
ciemnego i gęstego jak przeszłość